Burza (albo miłość)
Zamknij pamięć, bo idzie burza,
Wiatr firanki nadyma.
Idzie burza, niebo się zachmurza
I patrzy moimi oczyma.
Zamknij oczy, żeby noc opadła
Na burzliwe, na huczące dalekim gongiem
Wieją firanki jak widziadła.
Zamknij okno. Rozpacz nadciąga.
Między oknem i pamięcią — przeciągiem
Ciemne myśli, jasne oczy — a przez ulicę
Dumy szumne i żałobne chorągwie.
Zamknij życie. Otwórz śmierć. Już błyskawice.
Tęsknota
Uparła się moja tęsknota,
Uparł się dziki mój żal,
Że muszę ciebie zobaczyć.
A była słota jesienna,
Słota...
[Litość miej! Wyjdź!]
Pod oknami twoimi chodziłem
[Rozpaczy kamienna!]
I z żalu wyłem jak pies!
Bo uparła się moja tęsknota,
Bo uparł się dziki mój żal,
Że muszę ciebie zobaczyć...
Trzeba było się chyba zobaczyć:
Upokorzyć się prośbą haniebną,
Iść tam do ciebie — prosić!
Co? Na klęczkach cię błagać,
Wstyd najstraszniejszy znosić!
Tego chcesz?
— Byś mnie pogardą zaczęła smagać,
Dziewko!!
Bym ryczał, skamlał jak zwierz:
Litość miej!
A tobie, psiakrew, nieochota!
A tobie w rozpaczy mej
Przeszkadza słota:
Mokro... mgła... chlupot błota!...
... A uparła się moja tęsknota,
A uparła się moja tęsknota!..
Mąż i ja
Jesteś z mężem w Zakopanem,
A ja z Łodzi listy piszę,
Listy czarne, umęczone.
Mąż twój słynny jest poeta,
A ja, śmieszny, chudy chłopak,
Piszę czarne, ciężkie zdania.
Mąż twój świetnie jest ubrany,
Uczesany, wygolony,
l co dzień bielizną zmienia.
A ja, czarny i nerwowy,
Wykrzywione mam obcasy
I zacerowane spodnie.
Mąż twój w jasnym garniturze,
Leżąc w cieniu na fotelu,
Pije zimną limoniadę —
I artykuł długi czyta
O tym, że jest mądry, słynny,
Znakomity i genialny.
A ja, nędzny i spieczony,
Chodzę czarny w skwarnym mieście,
Ścieram kurz i pot, i troskę
Z ostrej twarzy nie golonej.
W domu kładę się gorący
Na kanapę ceratową
I rozmyślam, jak tu zacząć
Sto dwudziesty list do ciebie.
Leżę czarny i zmęczony,
Aż mnie ciężki sen zabija,
A gdy budzę się — jest wieczór
Różowawo-popielaty.
Wiec wychodzę, chodzę, chodzę
I wrykuję się w kamienie,
Płaczę, lecz udaję katar
Przed znajomym napotkanym.
A ty z mężem po kolacji
Pijesz wino przy stoliku,
Uwerturę z "Orfeusza"
Gra orkiestra uśmiechnięta.
Wszyscy wam się przyglądają,
Podziwiają twą urodę,
O talencie twego męża
Szepcą z wielką rewerencją.
Mąż twój, rzewnie podchmielony,
Mówi wreszcie: czas do domu ...
Wychodzicie roziskrzeni
I mąż trzyma cię pod ramię.
A ja, czarny, na ulicy
Kombinuję, kombinuję:
"Jeśli w czwartek list wysłałem,
To już mogła być odpowiedź".
Słuchaj — uderz męża w mordę
I wybiegnij w noc pod gwiazdy,
Pomyśl o mnie, przedstaw sobie
Mnie, strasznego chłopca z Łodzi!
Bo ja krzyczę tam z tęsknoty
I wytężam senne oczy,
I zgarbiony siedzę, piszę,
Piszę groźny list do ciebie!